wtorek, 13 maja 2014

Trochę o wsi i kurach. Migdałowo-gruszkowe clafoutis

Pora się trochę wytłumaczyć. 
Ostatnie pół roku spędziłam na Warmii, a dokładniej w środku warmińskiego lasu. Od dawna myślałam o porzuceniu miasta i przeniesieniu się na wieś, więc kiedy dodatkowo znalazłam pracę w jednym z ośrodków wypoczynkowych, byłam w siódmym niebie! Okolica po prostu piękna! Lasy, łąki, łagodnie falujące wzgórza, jeziora.  Podczas zimowo-wiosennych spacerów spotykałam sarny, dziki i zające, słyszałam łosia. Czego można chcieć więcej? Cudowne miejsce do życia, a tym bardziej na wakacje. Żałuję tylko, że wyjechałam stamtąd zanim wiosna rozgościła się na dobre i nie zobaczyłam kwitnącego morelowego sadu. Ale wrócę tam na chwilę latem i odwiedzę wszystkie upatrzone wcześniej poziomkowe polanki, a jest ich masa!



Moim największym problemem w tym dość idyllicznym lub chociaż bukolicznym otoczeniu był brak prawdziwej, ciepłej, domowej i przyjaznej kuchni, z której mogłabym korzystać. Od czasu do czasu mogłam ugotować coś w kuchni ośrodka, ale jest to miejsce dość ciemne i niesympatyczne, stąd też moja nieobecność na blogu. W tym momencie dochodzimy do na prawdę istotnego zagadnienia: skąd na wsi brać dobre, wiejskie jedzenie? Brzmi paradoksalnie, prawda? Ale w Krakowie mieszkam nad Starym Kleparzem i praktycznie przez cały rok mam dostęp do pysznych i zdrowych warzyw od rolnika. Ba! jeśli będę miała ochotę na marokańskie oliwki, mango lub suszoną werbenę - to również żaden problem. Co zrobić jednak, kiedy się mieszka na wsi? W wiejskim lub małomiasteczkowym sklepie świeżych, miejscowych produktów raczej się nie uświadczy. Pozostaje zatem 1. własna hodowla, 2. zaprzyjaźnienie się z sąsiadem, 3. kupowanie przez internet w przypadku bardziej egzotycznych zachcianek. Okolica, w której przebywałam obfitowała w bardzo wyjątkowych sąsiadów: w najbliższej okolicy znajduje się największe lawendowe pole w Polsce, morelowy sad, pasieka, można też kupić cudowny ekologiczny kozi ser oraz domowe malinowo-kardamonowe konfitury - ale o tym opowiem w odrębnym poście. W obecnych bardzo ciekawych czasach do własnej hodowli nie trzeba namawiać nawet mieszczuchów: mój Tata w swoim ogródku w krakowskiej Nowej Hucie ma między innymi pomidory, truskawki oraz jeden krzak winorośli, który jest w stanie wyprodukować nawet 50 kg winogron! (o tym też planuję napisać). Dzisiaj chciałabym jednak opowiedzieć trochę o hodowli, która jest bardzo łatwa i niewymagająca, jednak dużo łatwiej jest ją prowadzić na wsi, choć i w mieście można. 



Chodzi o kury. Wbrew pozorom są to zupełnie niezwykłe stworzenia. Do pełnego szczęścia wystarcza im trochę słomy, garść ziarna, możliwość grzebania łapką w ziemi oraz okazjonalna kąpiel w piachu. Co więcej, obecność kur niezwykle pomaga w prowadzeniu ekologicznego gospodarstwa, w którym nic się nie marnuje: kury zjadają prawie wszystkie organiczne odpadki. Nie brak im przy tym osobowości: kury są bardzo ciekawskie i urządzają bardzo odważne eskapady w poszukiwaniu nowych smaków, np. do miski psa lub kota.



Zdrowa, zadowolona kura składa jedno jajko na 1-2 dni i jest z tego niezwykle dumna. I na prawdę ma z czego: jajka od wiejskich kur są na prawdę piękne - różnią się kształtem i kolorem (najładniejsze są te dropiate!), a niektóre mają podwójne żółtko.



Kura w naturalnych warunkach dożywa nawet kilkunastu lat. Haniebne jest postępowanie ludzi wobec tych ptaków w ostatnich czasach - wiele osób mieszkających na wsi, ba! nawet wielu wegetarian, kupuje tzw. jajka "trójki". Jest to po prostu niegodne. A ja pamiętam, jak mój Dziadek, Franciszek, karmił swoje kury kiełbasą, żeby miały coś z życia ;) Na pocieszenie dodam, że w mieście nie ma najmniejszych problemów z zakupem wiejskich jaj, do czego serdecznie zachęcam.
A teraz zapraszam na przepis z wykorzystaniem wiejskich jaj i miodu prosto z pasieki. Inspiracja pochodzi ze wsi, ale francuskiej i można ją znaleźć tutaj 



Migdałowo-gruszkowe clafoutis

2 małe gruszki, pokrojone w plasterki
6 łyżek masła
1 łyżka miodu
2 wiejskie jajka
60 g mąki
40 g płatków migdałowych
200 ml mleka lub mleka migdałowego
1 łyżka masła
1 łyżka cukru z wanilią
1 łyżka brązowego cukru



Piekarnik 180 st. C.
Ubić jajka z cukrem, dodać mąkę i stopniowo dolewać mleko. Delikatnie miksując, dodać miód i cukier z wanilia. Wytłuścić foremkę o średnicy 23 cm (foremka nie może mieć ruchomego dna, musi stanowić całość - inaczej płynna masa się z niej wyleje) i wlać do niej połowę masy, ułożyć na niej gruszki i posypać połową płatków migdałowych. Wierzch polać resztą masy, posypać resztą płatków migdałowych, posypać brązowym cukrem oraz kawałeczkami masła. Piec ok 30-40 minut - do zezłocenia. Smacznego!

4 komentarze:

  1. Nigdy nie jadłam takiego ciasta ale planuję zrobić! Z gruszkami musi być genialne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie spróbuj - o nie może nie wyjść! Konsystencja może być bardziej płynna lub ścięta w zależności od upodobań.

      Usuń

Bardzo dziękuję za odwiedzenie mojego blogu. Pozdrawiam serdecznie!