wtorek, 11 listopada 2014

Jesienne śniadanie: owsianka z gruszką, migdałami i syropem klonowym

Kiedy robi się chłodniej, lubię zjeść rano coś ciepłego i sycącego, a jednocześnie lekkiego. Ciepła owsianka na wodzie przyjemnie ogrzewa ciało od środka, ale nie sprawia, że staję się ciężka czy senna. Gruszka jest idealnym jesiennym dodatkiem, ponieważ zapewnia słodycz absolutną, ale nadal zdrową. Jogurt sprawia, że owsianka jest kremowa, nawet jeśli wyjdzie nam za gęsta. Migdały lub orzechy są przyjemnym chrupkim akcentem, doskonale łączącym się z głębokim, palonym smakiem syropu klonowego - tak, jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o syrop klonowy!



Owsianka z gruszką migdałami i syropem klonowym
(1 porcja)

1/2 szklanki płatków owsianych błyskawicznych
1 szklanka wody
szczypta kardamonu (opcjonalnie)
1/2 małej gruszki lub 1/4 dużej
garść posiekanych migdałów
2 łyżeczki jogurtu naturalnego (np. jogurtu z mascarpone)
2 łyżeczki syropu klonowego



Płatki wsypujemy do garnka i chwilę prażymy na ogniu, stale potrząsając garnkiem, aby nic się nie przypaliło - dzięki temu wydobędziemy z płatków głęboki, orzechowy posmak. Następnie płatki zalewamy wodą i co chwila mieszając, gotujemy ok. 4 minut - do uzyskania pożądanej gęstości i miękkości. Gotową owsiankę przekładamy na miseczkę. Dodajemy pokrojoną w kostkę gruszkę, jogurt, posypujemy migdałami i polewamy syropem klonowym. Smacznego! 



poniedziałek, 10 listopada 2014

Listopadowe przyjemności. Pieczone jabłka z miodem i migdałami

Listopad w Krakowie w tym roku po prostu rozpieszcza.
Wywiało smog, o świcie na niebie kołyszą się różowo-złote chmurki, a po Plantach nadal można chodzić w baletkach i krótkim rękawie. Udało się wybrać na kilka nieplanowanych rowerowych wycieczek i parę razy poopalać się nad Wisłą - jesienne słońce może być zdumiewająco ostre.
Z innych rozkoszy w Muzeum Narodowym można oglądać wspaniałą jubileuszową wystawę prac Olgi Boznańskiej (klik!). Jej malarstwo ma w sobie coś jesiennego i bardzo kobiecego (sic!) - nie narzuca się, po prostu jest i jest doskonałe. Duży plus dla Muzeum za odpowiednie zorganizowanie przestrzeni - są to obrazy, na które trzeba patrzyć z daleka, jest również gdzie przysiąść.



Jesień to u nas w domu czas jabłek, orzechów i grzybów. Dziś będzie na słodko o tych pierwszych.
Pieczone jabłka to mój ulubiony jesienny deser. Mają w sobie najlepsze cechy tej pory roku: ciepło i słodycz, kojarzą się z chwilą, kiedy można zawinąć się w kocyk z kubkiem herbaty, książką i właśnie czymś słodkim. Miód wydobywa i uwydatnia smak owoców, a upieczone migdały stanowią chrupki kontrapunkt. Cóż więcej można chcieć od jesieni?



Pieczone jabłka z miodem i migdałami

2 dowolne duże jabłka (u mnie Rubin)
2 łyżeczki masła
2 łyżeczki ulubionego miodu
garść migdałów/ orzechów włoskich lub laskowych



Piekarnik nagrzać do 180 st. C.

Jabłka umyć i wydrążyć tak, by nie zrobić dziury na wylot a jedynie usunąć gniazdo nasienne. Migdały/orzech posiekać nożem. Jabłka napełniamy w następującej kolejności: masło, migdały/orzech, miód i na wierzch jeszcze raz migdały/orzechy. Tak przygotowane jabłka wkładamy do naczynia żaroodpornego, na dno którego wlewamy odrobinę wody. Pieczemy ok. 30-40 minut. Podajemy ze śmietaną lub jogurtem. Smacznego!

piątek, 17 października 2014

Słodko-gorzko. Babeczki podwójnie czekoladowe

Przyszedł deszcz, ale wcale nie zrobiło się zimno - taka jesień to mi się podoba! Mnie za to naszła ochota na czekoladę. Ciemną, aksamitną, gęstą, słodko-gorzką w smaku. Zwyczajowo upiekłam więc babeczki.



Jestem z nich wyjątkowo dumna, bo zrobiłam je zupełnie na oko, a wyszły nadzwyczaj dobrze. W przeciwieństwie do babeczek, jakie zwykle piekę, te są ciężkie i sycące - jedna na raz zdecydowanie wystarczy. O to z resztą chodziło - typowy jesienny, krzepiący wypiek. Zapraszam!





Babeczki podwójnie czekoladowe

(12 babeczek)

1 tabliczka gorzkiej czekolady
1 tabliczka mlecznej czekolady
2 łyżki cukru (ewentualnie)
100 g masła
3 duże jajka lub 4 mniejsze
120 g mąki
łyżeczka proszku do pieczenia



Piekarnik nagrzać do 180 st. C, przygotować 12-dołkową blachę do muffinek (wyłożyć papilotkami lub delikatnie natłuścić). Obie czekolady rozpuścić w kąpieli wodnej (czyli w misce umieszczonej nad garnkiem z gotującą się wodą), a następnie przestudzić. Bardzo ważne, aby masa była chłodna, inaczej jajka się zetną i katastrofa gotowa ;) Dodajemy miękkie masło i ubijamy mikserem. Następnie dodajemy jajka, po jednym. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i szybko łączymy z masą czekoladową - jedynie do połączenia się składników. Gotowe ciasto przelewamy do foremek i pieczemy w piekarniku przez ok. 20 minut. Smacznego!

wtorek, 14 października 2014

"Nie wiem, co zrobić na obiad" - moja ulubiona pseudo-chińszczyzna

Lubię jeść i lubię gotować, ale często dopada ten przygnębiający nastrój pod tytułem: "nie wiem, co dziś zrobić na obiad". Dobrze mieć wtedy w zanadrzu kilka dań, które są proste w przygotowaniu, zawsze się sprawdzają i wszyscy je lubią.
Nie jest żadnym odkryciem, że w sytuacjach kryzysowych najlepiej sprawdzają się różne makarony. Dziś zapraszam na moją wersję "chińszczyzny", która oczywiście ze smakami Państwa Środka ma niewiele wspólnego i jest moją bardzo swobodną interpretacją.




Skład tego dania bardzo zmienia w zależności od tego, co mam w domu. Podstawą jest makaron + warzywa + ciemny sos sojowy. Idealny makaron do tego dania to gryczana soba, ale jeśli akurat o 1 w nocy nie mam go w szafce, zwykłe spagetti sprawdza się idealnie. Dobór warzyw również jest dowolny: poniżej podaję wersję "na bogato", ale czasami w środku nocy jest to u mnie tylko cebula i fasolka szparagowa z mrożonki, a i tak jest super ;) Najistotniejsze jest, aby każdy rodzaj warzyw został usmażony osobno, dzięki wszystko jest takie, jak być powinno, nic nie jest za twarde, ani przypalone i może złożyć się na bardzo smaczną kompozycję. Całość fajnie jest posypać uprażonym na suchej patelni słonecznikiem, który doda daniu dodatkową chrupką teksturę - mniam! Zapraszam i zachęcam do eksperymentów.



"Chińszczyzna"

1 op. makaronu soba lub spagetti - ugotowane wg przepisu na opakowaniu

1 duża marchew
1 duża pietruszka
1 duża cebula (np. czerwona)
2 ząbki czosnku
1 mała papryka lub 1/2 dużej
15 dkg pieczarek
1/2 pęczka szpinaku
garść nasion słonecznika

ciemny sos sojowy, sól, pieprz do smaku

wok lub duża patelnia



Kroimy warzywa: marchew i pietruszkę w słupki, cebulę w piórka, czosnek i paprykę w paski lub kostkę, pieczarki w plasterki, szpinakowi odrywamy ogonki. Każdy rodzaj warzyw smażymy osobno w dużym woku aż do uzyskania pożądanej tekstury/miękkości i przekładamy do dużej miski. W międzyczasie gotujemy makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Na suchej patelni prażymy na złoto garść słonecznika (góra 5 min.). Kiedy warzywa, makaron i słonecznik są już gotowe, na spód woka wlewamy ciemny sos sojowy (ilość wg. uznania i preferencji smakowych, ja wlewam dość sporo i już później nie doprawiam, należy pamiętać, że makaron nawet zahartowany, wchłonie sporo sosu) i podgrzewam na wolnym ogniu. Następnie wrzucam gotowy makaron i łączę go z sosem, a następnie dodaję podsmażone warzywa i dokładnie mieszam, ewentualnie trzymam na ogniu kilka minut, aby danie było odpowiednio ciepłe. Nakładam na talerze i posypuję uprażonym słonecznikiem. Smacznego!




wtorek, 17 czerwca 2014

Letnie małe co nieco: czereśnie i morele

Własnie zaczyna się najpiękniejsza pora roku, również kulinarnie!
Owoce i warzywa są tak piękne i różnokolorowe, że z powodzeniem mogą konkurować z kwiatami. Uwielbiam chodzić na targ, które wygląda niczym róg obfitości: wszystko jest tak apetyczne i zachęcające! Ba! mogę nawet jeść ziemniaki, których zazwyczaj nie lubię. Gdyby tak lato zechciało trwać w tym kraju miesiąc lub dwa dłużej, życie byłoby zupełnie inne. Nie ma co narzekać, trzeba korzystać i łapać każdy dzień lata.



Owoce pod kruszonką to szybki, prosty i efektowny pomysł, który zawsze się sprawdza. Przepis jest dobrze znany, zawsze jednak można spróbować jakiegoś nowego połączenia owocowego i eureka!
W zeszłym roku byłam wielką miłośniczką kombinacji brzoskwinia + czarna porzeczka, w tym roku odkryłam czereśnię + morelę. A jakie Wy macie pomysły?



Czereśnie i morele pod kruszonką z płatkami migdałowymi
(dwie porcje)

Kruszonka
(ja zwykle robię na oko, do czego bardzo zachęcam - w kuchni trzeba eksperymentować!)

25 g mąki
50 g masła
40 g cukru
garść płatków migdałowych


kilka umytych i wypestkowanych czereśni
2 umyte, wypestkowane i pokrojone morele



Piekarnik nagrzewamy do 180 st. Żaroodporne foremki delikatnie natłuszczamy i wypełniamy je przygotowanymi owocami. W miseczce łączymy składniki na kruszonkę i rozcieramy palcami aż do uzyskania odpowiedniej faktury - ja lubię dość sypką. Następnie owoce posypujemy kruszonką, na którą kładziemy jeszcze płatki migdałowe. Całość pieczemy przez ok 20 minut, aż owoce puszczą sok. Smacznego!


wtorek, 13 maja 2014

Trochę o wsi i kurach. Migdałowo-gruszkowe clafoutis

Pora się trochę wytłumaczyć. 
Ostatnie pół roku spędziłam na Warmii, a dokładniej w środku warmińskiego lasu. Od dawna myślałam o porzuceniu miasta i przeniesieniu się na wieś, więc kiedy dodatkowo znalazłam pracę w jednym z ośrodków wypoczynkowych, byłam w siódmym niebie! Okolica po prostu piękna! Lasy, łąki, łagodnie falujące wzgórza, jeziora.  Podczas zimowo-wiosennych spacerów spotykałam sarny, dziki i zające, słyszałam łosia. Czego można chcieć więcej? Cudowne miejsce do życia, a tym bardziej na wakacje. Żałuję tylko, że wyjechałam stamtąd zanim wiosna rozgościła się na dobre i nie zobaczyłam kwitnącego morelowego sadu. Ale wrócę tam na chwilę latem i odwiedzę wszystkie upatrzone wcześniej poziomkowe polanki, a jest ich masa!



Moim największym problemem w tym dość idyllicznym lub chociaż bukolicznym otoczeniu był brak prawdziwej, ciepłej, domowej i przyjaznej kuchni, z której mogłabym korzystać. Od czasu do czasu mogłam ugotować coś w kuchni ośrodka, ale jest to miejsce dość ciemne i niesympatyczne, stąd też moja nieobecność na blogu. W tym momencie dochodzimy do na prawdę istotnego zagadnienia: skąd na wsi brać dobre, wiejskie jedzenie? Brzmi paradoksalnie, prawda? Ale w Krakowie mieszkam nad Starym Kleparzem i praktycznie przez cały rok mam dostęp do pysznych i zdrowych warzyw od rolnika. Ba! jeśli będę miała ochotę na marokańskie oliwki, mango lub suszoną werbenę - to również żaden problem. Co zrobić jednak, kiedy się mieszka na wsi? W wiejskim lub małomiasteczkowym sklepie świeżych, miejscowych produktów raczej się nie uświadczy. Pozostaje zatem 1. własna hodowla, 2. zaprzyjaźnienie się z sąsiadem, 3. kupowanie przez internet w przypadku bardziej egzotycznych zachcianek. Okolica, w której przebywałam obfitowała w bardzo wyjątkowych sąsiadów: w najbliższej okolicy znajduje się największe lawendowe pole w Polsce, morelowy sad, pasieka, można też kupić cudowny ekologiczny kozi ser oraz domowe malinowo-kardamonowe konfitury - ale o tym opowiem w odrębnym poście. W obecnych bardzo ciekawych czasach do własnej hodowli nie trzeba namawiać nawet mieszczuchów: mój Tata w swoim ogródku w krakowskiej Nowej Hucie ma między innymi pomidory, truskawki oraz jeden krzak winorośli, który jest w stanie wyprodukować nawet 50 kg winogron! (o tym też planuję napisać). Dzisiaj chciałabym jednak opowiedzieć trochę o hodowli, która jest bardzo łatwa i niewymagająca, jednak dużo łatwiej jest ją prowadzić na wsi, choć i w mieście można. 



Chodzi o kury. Wbrew pozorom są to zupełnie niezwykłe stworzenia. Do pełnego szczęścia wystarcza im trochę słomy, garść ziarna, możliwość grzebania łapką w ziemi oraz okazjonalna kąpiel w piachu. Co więcej, obecność kur niezwykle pomaga w prowadzeniu ekologicznego gospodarstwa, w którym nic się nie marnuje: kury zjadają prawie wszystkie organiczne odpadki. Nie brak im przy tym osobowości: kury są bardzo ciekawskie i urządzają bardzo odważne eskapady w poszukiwaniu nowych smaków, np. do miski psa lub kota.



Zdrowa, zadowolona kura składa jedno jajko na 1-2 dni i jest z tego niezwykle dumna. I na prawdę ma z czego: jajka od wiejskich kur są na prawdę piękne - różnią się kształtem i kolorem (najładniejsze są te dropiate!), a niektóre mają podwójne żółtko.



Kura w naturalnych warunkach dożywa nawet kilkunastu lat. Haniebne jest postępowanie ludzi wobec tych ptaków w ostatnich czasach - wiele osób mieszkających na wsi, ba! nawet wielu wegetarian, kupuje tzw. jajka "trójki". Jest to po prostu niegodne. A ja pamiętam, jak mój Dziadek, Franciszek, karmił swoje kury kiełbasą, żeby miały coś z życia ;) Na pocieszenie dodam, że w mieście nie ma najmniejszych problemów z zakupem wiejskich jaj, do czego serdecznie zachęcam.
A teraz zapraszam na przepis z wykorzystaniem wiejskich jaj i miodu prosto z pasieki. Inspiracja pochodzi ze wsi, ale francuskiej i można ją znaleźć tutaj 



Migdałowo-gruszkowe clafoutis

2 małe gruszki, pokrojone w plasterki
6 łyżek masła
1 łyżka miodu
2 wiejskie jajka
60 g mąki
40 g płatków migdałowych
200 ml mleka lub mleka migdałowego
1 łyżka masła
1 łyżka cukru z wanilią
1 łyżka brązowego cukru



Piekarnik 180 st. C.
Ubić jajka z cukrem, dodać mąkę i stopniowo dolewać mleko. Delikatnie miksując, dodać miód i cukier z wanilia. Wytłuścić foremkę o średnicy 23 cm (foremka nie może mieć ruchomego dna, musi stanowić całość - inaczej płynna masa się z niej wyleje) i wlać do niej połowę masy, ułożyć na niej gruszki i posypać połową płatków migdałowych. Wierzch polać resztą masy, posypać resztą płatków migdałowych, posypać brązowym cukrem oraz kawałeczkami masła. Piec ok 30-40 minut - do zezłocenia. Smacznego!

czwartek, 24 kwietnia 2014

Obłędnie pyszna kokosowa owsianka z syropem klonowym

Są takie dania, o których od początku wiadomo, że będą pyszne, bo po prostu dobrze brzmią. Tak właśnie ma się sprawa z kokosową owsianką z syropem klonowym. Brzmi jak poezja z ciepłych krajów i tak też smakuje! Idealna kremowa konsystencja i delikatny kokosowy smak, przełamany "paloną" nutą syropu klonowego - mniam! Po takim początku, dzień nie może być zły. Nie zwlekając dłużej, zapraszam!



Kokosowa owsianka z syropem klonowym

0,5 szklanki błyskawicznych płatków owsianych
1 szklanka wody
0,5 szklanki mleczka kokosowego
1 łyżka masła lub oleju kokosowego
2 łyżki syropu klonowego lub do smaku
płatki kokosowe do posypania

Do rondelka wlewamy wodę i mleko kokosowe, dosypujemy płatki owsiane. Zagotowujemy na wolnym ogniu i mieszając, gotujemy do uzyskania pożądanej konsystencji. Gorącą owsiankę przekładamy do ulubionej miseczki, polewamy syropem klonowym, posypujemy płatkami kokosowymi i cieszymy się życiem. Smacznego!



środa, 12 lutego 2014

Pierwszy powiew wiosny - cytrynowe risotto z pietruszką

Na tarasie stopniał śnieg, spod traw wychynęły młode pędy tymianku, powiał ciepły wiosenny wiatr. W sobotę robiliśmy prawdziwe wiosenne porządki : wymietliśmy zimę ze wszystkich kątów - aż chce się żyć!


Ze zdumieniem uświadamiam sobie, że dopiero połowa lutego i modlę się, żeby zima nie zechciała wrócić.
Na pierwszy wiosenny obiad na tarasie wybrałam sycące, ale jednocześnie lekkie i bardzo świeże cytrynowe risotto z pietruszką i świeżo zmielonym kolorowym pieprzem. Połączenie skórki cytrynowej, natki pietruszki i pieprzu jest niezwykle wyraziste, cytrusowe i mocne! W sam raz na powitanie wiosny - zapraszam serdecznie!



Risotto cytrynowe z pietruszką i świeżo zmielonym pieprzem
(dla 4 osób)

2 szklanki ryżu
około litra wywaru warzywnego
50 g masła, olej do smażenia
sok z połowy cytryny
skórka otarta z 2 cytryn
natka pietruszki
sól, świeżo zmielony kolorowy pieprz
do podania starty dziugas



Na patelni rozgrzewamy masło z dodatkiem oleju: wsypujemy ryż i dokładnie obtaczamy go w tłuszczu. Następnie dolewamy wywar: po jednej chochelce, czekamy aż płyn zostanie wchłonięty przez ryż i dopiero wtedy dolewamy następną. Do ok. 15 minutach ryż powinien być gotowy. Przekładamy go do miski i doprawiamy solą, świeżo zmielonym lub utłuczonym w moździerzu pieprzem (nie żałować) oraz sokiem s połowy cytryny. Do osobnej miseczki wsypujemy poszatkowaną natkę pietruszki oraz skórkę startą z dwóch cytryn. Gotowy ryż nakładamy do miseczek, posypujemy szczodrze cytrynowo-pietruszkową mieszanką. Jeśli chcemy sobie dogodzić, możemy zetrzeć trochę dziugasa lub innego dobrego, twardego sera - i gotowe. Smacznego!






piątek, 7 lutego 2014

Anyżowe biscotti - z pistacjami i bez

Biscotti to bez dwóch zdań ulubione ciasteczka w naszym domu. 
Najpierw były kupne - kupowane w Almie za ciężkie pieniądze jako rarytas.
Później Siostra mojego chłopaka zrobiła takie na święta i to był strzał w dziesiątkę! Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że wszystko, co domowe jest znacznie lepsze od kupnego.



Słowo "biscotti" oznacza z włoskiego "dwukrotnie pieczone". Słodka masa jest najpierw pieczona w postaci wałka. Dopiero po przestygnięciu kroi się go na ciasteczka o charakterystycznym kształcie, które ponownie lądują w piekarniku. Poza tym przepis jest prosty, łatwy i przyjemny.
Klasyczne włoskie biscotti są z migdałami, ale jak już mówiłam: jestem w środku lasu i akurat migdałów nie miałam, więc użyłam pistacji, do tego solonych - ale i tak było smaczne.
Sekret biscotti kryje się w dużej mierze w dodatku mąki kukurydzianej - dzięki niej są na prawdę kruche i złociste - oraz w anyżowym posmaku. Osobiście za anyżem nie przepadam i kiedyś pominęłam go w przepisie i wtedy okazało się, że jednak anyż jest sine qua non biscotti.
Zapraszam i biegnę robić następną porcję!
P.S. Najlepiej smakują z kawą - w moim przypadku zbożową!




Anyżowe biscotti z pistacjami i bez

180 g mąki
50 g mąki kukurydzianej
120 g cukru
100 g masła
2 jajka
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
ziarenka z jednej anyżowej gwiazdki - roztarte w moździerzu
 1/2 szklanki pistacji - mogą być solone - jest wtedy ciekawiej


Niezbyt długo ucieramy masło z cukrem - mają się tylko połączyć. Dodajemy jajka i ponownie niezbyt długo ucieramy. Dodajemy mąkę, mąkę kukurydzianą, proszek do pieczenia, szczyptę soli, anyż. Ucieramy aż do połączenia się składników. Ciasto dzielimy na dwie części, do jednej dosypujemy pistacje i szybko zagniatamy. Z obu mas formujemy wałeczki i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160 st. C. Pieczemy do momentu, aż brzegi ciasta się zazłocą - 15 -20 min. następnie wyjmujemy z piekarnika i studzimy na desce. Kiedy ciasto przestygnie (jakieś 15 min.), kroimy je na niezbyt grube kromeczki - jeśli ciasto będzie za ciepłe, ciasteczka będą się rozpadać. Układamy na blasze i ponownie wkładamy do piekarnika na kolejne 15-20 min. - podczas pieczenia można obrócić ciasteczka, żeby były równomiernie złote. Smacznego! 




środa, 29 stycznia 2014

Zimowe śniadanie: owsianka z brązowym cukrem, śmietanką i bananami

Najprostszym sposobem, żeby ogrzać się w mroźny, śnieżny, warmiński poranek jest owsianka. Ta idealna, wg przepisu Nigela Slatera, jest gęsta, kremowa i słodka. Angielski smakosz proponuje podawać ją z kwaskowatym dżemem z czarnej porzeczki, ale ja zwykle skłaniam się ku bezkompromisowo słodkiej wersji. Swoją owsiankę posypuję grubą warstwą brązowego cukru - uwielbiam patrzeć jak się rozpływa i zamienia w płynne, słodkie, przesycone słońcem złoto. Całość wieńczy kilka kropel słodkiej śmietanki i cienko pokrojony banan.  W sam raz, żeby zacząć dzień z odpowiednią ilością ciepła i światła i żeby się nasycić. Zapraszam!



Owsianka z brązowym cukrem, śmietanką i bananami
(dwie porcje)

1 szklanka wody
1/2 szklanki płatków owsianych (mogą być błyskawiczne)
brązowy cukier
śmietanka 30%
1 banan

Do rondelka wlać wodę i wsypać płatki - podgrzewać na umiarkowanym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Kiedy owsianka się zagotuje, mieszać intensywnie i gotować przez przynajmniej 5 minut lub do uzyskania pożądanej gęstości. Ja lubię bardzo gęstą owsiankę, która spokojnie klasyfikuje się, jako ciało stałe. Gotową owsiankę nalać do ulubionej miseczki, posypać grubo brązowym cukrem, dolać 2 łyżeczki słodkiej śmietanki (czynność można, a nawet trzeba powtarzać, w trakcie jedzenia), udekorować pokrojonym w kawałki bananem i gotowe! Smacznego - ten dzień będzie wspaniały!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozpustna zimowa tarta z jabłkami, suszonymi morelami, daktylami i mandarynkową nutą

Nie lubię zimy.
A właściwie nie lubię zimna.
Kiedy byłam dzieckiem, nie dość, że nie lubiłam zimy, to nie dało się mnie wyciągnąć z domu. Po prostu - zawsze ślęczałam nad książką.


 
Dzięki temu, że w tym roku uczestniczyłam w feriach dla dzieci, miałam szansę nadrobić zaległości.
"Nasze" dzieci też nie zawsze chciały wychodzić na sanki - czytały książki, grały w gry, ale kiedy już wszyscy wyszliśmy, było po prostu super! Zjeżdżaliśmy z górki na "listkach" i "miednicach" - pojedynczo i parami, przewracaliśmy się, tarzaliśmy się w śniegu i to często ja mówiłam "zjedźmy jeszcze raz, jeszcze jeden, ostatni raz"! A kiedy wracaliśmy do domu z niesamowitymi rumieńcami na twarzach, pomagałam zdejmować mokre kurtki, rękawiczki i szaliki, a potem przygotowywałam niezliczone kubki gorącego kakao dla dzieci i karmelowej kawy zbożowej dla siebie.



A do tego, jak wiadomo najlepsza jest szarlotka! Poniżej moja zimowa wariacja na stary, dobry temat: kruche ciasto, jabłka i krem. Zrobiłam ją tak po prostu, zupełnie na oko, z tego, co miałam pod ręką - to była czysta radość pieczenia! A efekt: ciasto zniknęło zanim foremka zdążyła ostygnąć! Zapraszam



Rozpustna tarta zimowa
(na małą lub średnią foremkę)

spód:
szklanka mąki
3/4 kostki masła
2-3 łyżki cukru
2-3 łyżki zimnej wody
skórka otarta z jednej mandarynki

farsz:
4-5 małych jabłek (np. Eliza)
garść suszonych moreli
6 daktyli 
szczypta cynamonu
odrobina wody

krem:
bardzo małe jajko
pół małego opakowania opakowania śmietany
sok wyciśnięty z jednej mandarynki
2-3 łyżki cukru



Z podanych składników zagnieść ciasto na spód, uformować kulę i włożyć do lodówki na 30 minut.
Jabłka obrać i wraz z morelami i daktylami pokroić na mniejsze kawałki. Następnie włożyć do rondelka, dolać odrobinę wody, dodać szczyptę cynamonu ewentualnie trochę cukru lub miodu do smaku. Gotować małą chwilkę - tak jedynie, aby jabłka odrobinę zmiękły, a wszystkie smaki i zapachy przeniknęły się wzajemnie. 
Piekarnik nagrzać do 210 st.C. Foremkę do tarty wylepić ciastem - piec, aż brzegi się zezłocą, ok.15 minut.
Przygotować krem czyli połączyć wszystkie podane składniki i lekko ubić.
Na podpieczony spód wyłożyć owoce i zalać niezbyt dużą ilością kremu. Piec ok 25-30 minut. Smacznego!

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozgrzewający napój malinowo-limonkowy z dzikim tymiankiem. I niesamowity spacer

Od dwóch miesięcy mieszkam i pracuję na wsi, a dokładniej w środku lasu.




Jest to przeżycie zupełnie nowe i można o nim książkę napisać - zresztą nie jedna już na ten temat powstała.
Zimową porą niestety wieś i las nie mają wiele do zaoferowania pod kątem spożywczym - cierpliwie czekam do wiosny.



Ale kiedy Gosia z Trochę Innej Cukierni zorganizowała konkurs "Wymiksuj się z zimy", wiedziałam, że jest coś, co mogę zdobyć w stanie naturalnym.


Taki styczeń tymiankowi niestraszny

Dziki tymianek, bo o nim mowa, jest niezwykle popularnym i bujnie rosnącym ziołem. Wystarczy spojrzeć pod nogi (często rośnie nawet między płytkami chodnikowymi) i głęboko wciągnąć powietrze - pachnie obłędnie, przywodząc na myśl balsamiczne śródziemnomorskie powietrze.



Wybrałam się więc dzisiaj na spacer, nad drugą łąkę, gdzie ostatnio zauważyłam, że nadal rośnie tymianek (jest to bardzo trwała i wytrzymała roślina). Było wprost niesamowicie! W powietrzu wisiały małe kropelki deszczu, prześwietlane przez niezwykle intensywne i ciepłe światło zachodzącego słońca.




Piękne, cudowne chwile. A kiedy doszłam na łąkę, okazało się, że nie tylko ja szukam tymianku: skubała go śliczna płowa sarenka! Po prostu zbyt wiele piękna na raz - a ci, którzy zostali w domu nawet nie zauważyli, że było słońce. Czyli zawsze warto wyjść, jasne?

Bubu - mój dzisiejszy wytrwały towarzysz

Po dotarciu do domu z tymiankiem, szybko przygotowałam mój napój i zdążyłam na ostanie chwile światła, potrzebne do zdjęcia.
Napój z malinami, limonką, tymiankiem i miodem można pić na ciepło lub na zimno. jednak o tej porze roku, pierwsza wersja przeważa, zwłaszcza, że napary z tymianku działają korzystnie na nasze górne drogi oddechowe.



Rozgrzewający napój malinowo-limonkowy z dzikim tymiankiem

szklanka skoku malinowego lub/i garść mrożonych malin
2 gałązki tymianku
łyżeczka miodu (lub do smaku)
pół limonki
trochę wody

W niewielkim rondelku podgrzewamy odrobinę wody z łyżeczką miodu i listkami tymianku otartymi z gałązek. Następnie dodajemy sok i/lub maliny i trochę podgrzewamy. Dodajemy sok wyciśnięty z połowy limonki i gotowe! Cieszymy się smakiem i wymiksowujemy się z zimy!



poniedziałek, 6 stycznia 2014

Mus miodowy. Na długie, zimowe wieczory

Są takie dni, że pomimo tego, że w lodówce pusto, ja siadam z książką kucharską i rozpaczliwie poszukuję przepisu, który dałoby się przygotować z tego, co jeszcze nie zostało wyjedzone. Wczoraj stan mojego posiadania sprawił, że do wyboru miałam mus cytrynowy i mus miodowy. Padło na ten drugi, również dlatego, że nie jadłam jeszcze deseru z miodem w roli głównej. 



Wszyscy dobrze znamy ciasta z miodem, pierniki i pierniczki. Ale oprócz nich, miód najczęściej występuje solo - i trudno się dziwić, jest tak wyrazisty. Niemniej jednak ten przepis jest doskonały! Ponieważ jest w nim wyraźnie napisane, aby użyć miodu o wyrazistym smaku, wydobyłam mój najlepszy gryczany miód, który przyjechał ze mną z Krakowa. Ma on smak tak głęboki, że bardzo byłam zdziwiona, że dało się go jeszcze spotęgować - a to za sprawą mojej ukochanej skórki pomarańczowej. Wrażenie prawdziwie oszałamiające! Deser jest bardzo słodki i aromatyczny, dlatego nawet jego niewielka porcja jest bardzo satysfakcjonująca. Serdecznie zapraszam! 



Mus miodowy
(przepis Deborah Madison, ilość 7-8 niewielkich szklaneczek)

200 ml śmietanki 30% lub 36%
130 g miodu o intensywnym smaku, ja użyłam gryczanego
3 żółtka (najlepiej z wiejskich, sprawdzonych jaj)
skórka otarta z jednej pomarańczy



Śmietanę ubić w misce na sztywno, przełożyć do innego naczynia i schłodzić w lodówce. Do miski po śmietanie wbić żółtka (białka można zużyć np. na puszysty jak chmurka omlet) i wlać miód. Ubijać mikserem na najwyższych obrotach przez 10 minut, aż masa stanie się jasna i gęsta. Następnie dodać skórkę pomarańczową i delikatnie wmieszać schłodzoną bitą śmietanę. Mus przelać do szklaneczek i włożyć do lodówki na co najmniej trzy godziny. Smacznego!