czwartek, 8 listopada 2012

Jak osłodzić czas zimowy?


Zmiana czasu na zimowy to dla mnie jeden z najgorszych momentów w roku. Szarość, ponurość i zniechęcenie wciskają się, każdą pozostawioną szczeliną. Nie pociesza mnie śnieg (zresztą w mieście i tak go nie ma), Boże Narodzenie, ani sporty zimowe (mam nadzieję, że i tą zimę uda mi się przejeździć na rowerze). Z każdym rokiem nabieram pewności, że nic nie uszczęśliwia mnie bardziej jak kilka godzin światła słonecznego więcej. Kiedyś na duchu podnosiły mnie informacje o tym, że planuje się odejście od zmieniania czasu, jednak już pobieżne przestudiowanie tematu, uświadomiło mi, że na nieszczęście czasem „naturalnym” jest czas zimowy – więc nie ma, na co liczyć. Jak zatem przetrwać? 


Ja staram się postępować według starannie opracowanego planu małych kroków - zimą nie oczekuję po sobie zbyt wiele – czyli:
- wstawać wcześnie rano, aby załapać się na tyle godzin światła słonecznego (na słońce samo w sobie nie zawsze można liczyć), ile się tylko da
- łapać, doceniać i być wdzięcznym za każdy promyk słońca, który był na tyle dzielny, że chciało mu się przebić przez ciężkie deszczowo-śniegowe chmury, aby dostarczyć nam witaminę D
- wypić tyle absolutnie cudownego soku winogronowego mojego Taty, ile jest możliwe
- jeść miło rozgrzewające jedzenie – ryż na słodko, kremowa owsianka, domowy budyń czy pieczone jabłka zawsze poprawiają samopoczucie
- pić dużo herbaty malinowej z miodem i napojów z imbirem
- znaleźć sobie alternatywny świat w jakiejś epickiej i koniecznie wielotomowej powieści fantasy (Belgariada lub Malloreon będą świetne, a cykl o przygodach Vlada Taltosa jeszcze lepszy) i przenieść się tam na zimę
- a kiedy wszystko inne zawiedzie, powtarzać sobie, że wystarczy przecież dotrwać jedynie do końca stycznia. Co prawda, nadal jest wtedy zimno, ponuro i paskudnie, ale dzień staje się już wyraźnie dłuższy i nadzieja w człowieku odżywa.
Jedną z takich małych rzeczy, które nie wymagają zachodu (wystarczy odrobina cierpliwości), a zmieniają nadspodziewanie wiele, jest własnoręcznie przygotowany cukier z prawdziwą wanilią.


 Kto, go choć raz spróbował, wie, że nie ma już powrotu do sklepowego cukru wanilinowego. Bo cukier z prawdziwą wanilią zmienia po prostu wszystko. Zmiana dotyczy JAKOŚCI. Domowy cukier waniliowy jest zdecydowanie bardziej aromatyczny, niż jakikolwiek najlepszy gotowy produkt, który możemy kupić. Nawet jego niewielka ilość dodana do ciasta, muffinek, ryżu na słodko, budyniu czy choćby kawy (w moim przypadku jest to zbożowy Anatol) zmienia i podkręca zwyczajny smak, wnosząc egzotyczną nutę. Dodatkowo, widok malutkich czarnych ziarenek jest bardzo przyjemny i apetyczny. Jak zatem przygotować ten kropkowany cud w słoiku?



Cukier waniliowy
Ok. 450 g cukru
1 laska wanilii

Najlepiej jeśli cukier, którego używamy jest drobny, albo krótko potraktowany w rozdrabniaczu blendera, ale zwyczajny biały cukier również jest w porządku. Laskę wanilii przecinamy wzdłuż ostrym nożem i bardzo dokładnie końcówką noża wyskrobujemy maleńkie czarne ziarenka, które dodajemy do cukru. Następnie kroimy również pozostałości waniliowego strączka i również dodajemy do cukru. Tak przygotowaną mieszankę szczelnie zamykamy w słoiku na okres 4-6 tygodni (w zależności od pożądanego przez nas aromatu), należy pamiętać, aby od czasu do czasu potrząsnąć słoikiem, ponieważ cukier lubi się zbrylać. Gotowy cukier używać do woli w celu przepędzenia zimowych smutków!