poniedziałek, 23 grudnia 2013

Pierwsza gwiazdka - krucha i pomarańczowa

Czy zauważyliście, że dzisiejszy dzień był już o minutę dłuższy od poprzedniego? Nie? Nic nie szkodzi, mi wystarczy sama świadomość, że znów zmierzamy w stronę Światła.



To Boże Narodzenie będzie dla mnie inne niż wszystkie wcześniejsze: w pracy, z dala od rodziny, ale z najbliższą osobą. Chyba jestem dorosła.
Najbardziej będzie mi brakować kapusty z grzybami mojej Mamy, bo to po prosty wytrawna poezja! Zadzwoniłam dzisiaj, żeby Mama zamroziła dla mnie trochę, a ona powiedziała, że zawsze zrobi dla mnie świeżą - taka jest moja Mama!
A w kuchni, obcej kuchni, w której dopiero próbuję się odnaleźć, staram się  przegonić zimę za pomocą pomarańczy i prostych, sprawdzonych przepisów. Z resztą o mojej miłości do skórki pomarańczowej nie trzeba chyba nikogo przekonywać - zapraszam serdecznie!



Kruche ciasteczka ze skórką pomarańczową
(przepis pochodzi z tej strony)

250 g miękkiego masła
225 g cukru
szczypta soli
3 jajka
otarta skórka z 1 cytryny
otarta skórka z 1 pomarańczy
500 g mąki


Masło utrzeć z cukrem, a następnie dodawać po jednym jajku i nadal ucierać, aż do białości. Dodać skórkę otartą z pomarańczy i cytryny oraz mąkę i porządnie wyrobić. Ciasto owinąć folią i włożyć do lodówki na kilka godzin. Wyjąć 15 minut przed planowanym wałkowaniem. Wyciąć ciasteczka w ulubionym kształcie, najlepiej astralnym i piec ok. 10 minut w temperaturze 200 st. Smacznego!

środa, 13 listopada 2013

Tarta śliwkowo-migdałowa

Do zrobienia tarty z suszonych śliwek zabierałam się długo, aż w końcu zrobiłam ją w ostatniej chwili przed wyjazdem, kiedy już byłam spakowana. Na początku zafascynował mnie przepis, który wykorzystuje suszone, a nie świeże owoce, no i ta migdałowa skorupka - to zawsze jest w stanie mnie skusić! 



Oryginalny przepis wykorzystuje Armagnac i wodę z kwiatu pomarańczy. Ponieważ ciężko znaleźć u mnie w domu brandy (powinnam się była uśmiechnąć do Mamy ;)), postanowiłam, że przynajmniej w końcu zaopatrzę się w wodę z kwiatu. Miałam wobec niej bardzo romantyczne oczekiwania - bo samo brzmienie frazy "woda z kwiatu pomarańczy" przywodzi na myśl bajkową egzotykę. Jakież więc było moje rozczarowanie, kiedy odkręciłam butelkę i okazało się, że moja wymarzona woda to zapach tak lubianych przez starszych panów ciężkich i intensywnych perfum! Na tym jednak moje rozczarowania się skończyły, bo tarta jest na prawdę przepyszna, a połączenie migdałów i suszonych śliwek wyjątkowe! Myślę nawet, że ze względu na te składniki tarta ta z powodzeniem może wylądować na świątecznym stole w ramach urozmaicenia! Serdecznie zapraszam.




Tarta śliwkowo-migdałowa

na ciasto

170 g mąki
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
115 g masła
3 łyżki wody (plus ewentualnie 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego)

na nadzienie

30 dkg suszonych śliwek (jeśli są bardzo ususzone warto je wcześniej trochę namoczyć)
200 g gęstej śmietany kremówki ( ja używam śmietany 36% z Piątnicy)
1 jajko
1 łyżka wody z kwiatu pomarańczy (można śmiało pominąć)
50 g cukru
10 dkg porządnie zmielonych migdałów



W dużej misce wymieszać mąkę, sól i cukier. Dodać masło i wyrabiać palcami - powinny powstać nam okruchy a la kruszonka. Dodać wodę (ewentualnie zmieszaną z ekstraktem waniliowym). Szybko zagnieść - ciast nie powinno być zbyt gładkie, zawinąć w folię kuchenną i włożyć do lodówki na 15 minut. Następnie ciastem wylepić formę na tartę i włożyć do zamrażalnika na ok. 15 minut, żeby ciasto stwardniało. W tym czasie nagrzać piekarnik do 200 st., spód tarty piec do zezłocenia ok. 15-20 min. w zależności od piekarnika. Na podpieczonym spodzie ułożyć suszone śliwki. W misce wymieszać śmietanę, jajko, wodę z kwiatu pomarańczy, cukier i mielone migdały. Powstała masą zalać śliwki. Tartę włożyć do piekarnika i piec do czasu, aż wierzch się ładnie zrumieni ok 20-25 minut. Podawać z łyżką gęstej śmietany. Smacznego! 



czwartek, 31 października 2013

Suflet waniliowy

Każdy kucharz ma swoje wyzwania i dla każdego jest to coś innego. Dla mnie od zawsze jest to beza i suflet. Za bezę jeszcze ani myślę się zabierać, zwłaszcza, że w mojej ulubionej krakowskiej cukierni Vanilla są najpyszniejsze bezowe torty na świecie. Ale o suflecie myślałam już od jakiegoś czasu, zwłaszcza, że znalazłam niezwykle zachęcający i prosty przepis. Myślałam, myślałam, aż w końcu zeszłej niedzieli po prostu upiekłam suflet waniliowy i byłam zachwycona!



Przygotowanie sufletu okazało się proste, czas pieczenia krótki, a efekt oszałamiający! Mój suflet wyrósł fenomenalnie, zwłaszcza że spragniona puszystości napełniłam foremki po brzegi - następnym razem wleję jednak trochę mniej masy ;) Oczywiście niedługo po wyjęciu z piekarnika trochę opadł, ale zupełnie nie stracił na walorach smakowych, co więcej można go zostawić sobie na następny dzień - smakuje wtedy zupełnie jak sernik! Aby  suflet się udał jest jeden warunek, który musi być absolutnie spełniony: trzeba mieć szczelny piekarnik i pod żadnym pozorem nie zerkać do środka podczas pieczenia! Zdecydowanie łatwiej piecze się suflet jeśli mamy możliwość włączenia w piekarniku tylko dolnej grzałki (właściciele gazowych piekarników w końcu nie są poszkodowani!). W każdym razie warto spróbować - a nuż się uda tak jak mi!



Suflet waniliowy
(porcja na 4-6 ramekinów)

250 g jogurtu ja użyłam jogurtu z mascarpone z Piątnicy, ale może też być jogurt grecki
3 duże jajka - oddzielnie białka i żółtka
3 łyżki mąki
szczypta soli
ziarenka z połowy laski wanilii
szczypta sody
6 łyżeczek cukru

Piekarnik nagrzać do 190 st. - jeśli to możliwe, tylko dolną grzałką. Natłuścić ramekiny i oprószyć je cukrem. W dużej misce wymieszać jogurt, żółtka, mąkę sól i wanilię. W drugiej misce ubić białka ze szczyptą sody, zanim staną się zupełnie sztywne, wsypać powoli cukier i ubić całość na zupełnie sztywno. Następnie bardzo delikatnie i bardzo ostrożnie należy partiami wmieszać masę białkową do masy jogurtowej - chcemy uzyskać jak największą puszystość! Napełniamy ramekiny i pieczemy przez 15 minut, NIE OTWIERAJĄC piekarnika, aż suflet będzie równo wyrośnięty, złocisty i przyrumieniony na brzegach. Dla spektakularnego efektu podawać NATYCHMIAST po wyciągnięciu z piekarnika. Smacznego!



czwartek, 24 października 2013

Napój imbirowo-miodowo- cytrynowy na przeziębienie i nie tylko

Jeszcze wczoraj w Krakowie była cudowna letnia pogoda, a dziś jesienna szaruga powróciła z całą siłą i niektórzy obudzili się zupełnie przemarznięci i przeziębieni. W takich chwilach najlepszy jest gorący napój z imbiru, miodu i cytryny, który nie dość że niesamowicie rozgrzewa, to jeszcze znakomicie smakuje. Takie leczenie to sama przyjemność!
(Ilości podaję bardzo orientacyjnie, należy sobie samemu je wyważyć zgodnie z własnym smakiem, byleby napój nie był przesadnie słodki i wszystkie składniki były w nim wyczuwalne.)



Napój imbirowo-miodowo-cytrynowy

350 ml przegotowanej wody
sok z połowy małej cytryny
2 łyżki miodu
1 płaska łyżeczka mielonego imbiru

Wodę wlewam do rondelka i stawiam na gazie, kiedy jest ciepła dodaję miód, sok z cytryny i imbir, podgrzewam, próbuję, w razie czego dodaję, któryś ze składników, nie zagotowuję. Gorący napój nalewam do szklanek i pycha!

piątek, 18 października 2013

Makaron #2. Cukinia, czosnek, kozi ser.

Cukinia, czosnek, kozi ser - to zdecydowanie moje ulubione połączenie tej jesieni!



Zwłaszcza, że na Kleparzu nastał sezon na młodziutkie, jędrne cukinki - po prostu idealne! Danie proste, mało odkrywcze, ale niezwykle efektywne, dające wyśmienite połączenie wzajemnie podkreślających się smaków. Intensywny smak czosnku, kremowość koziego serka i delikatna, zielona cukiniowa nuta - i noc mi więcej nie trzeba! A przy tym przygotowanie zajmuje mniej niż 10 minut (oczywiście, jeśli mamy już ugotowany makaron). Nie przeciągając już dłużej, zapraszam na przepis!



Makaron z cukinią, czosnkiem i kozim serem

porcja ugotowanego makaronu

3 ząbki czosnku, zmiażdżone
2-3 niewielkie, młode cukinie
opakowanie koziego serka do smarowania (np. Turek) lub kilka plastrów twardego koziego sera
sól, pieprz do smaku



Na patelni rozgrzewam niewielką ilość oleju i dorzucam zmiażdżony czosnek. Pilnując, aby nie zrumienił się za bardzo i nie zgorzkniał, przy pomocy obieraczki do warzyw, tnę cukinie na podłużne, cienkie wsplastry, które również wrzucam na patelnię. Smażę dość krótko tak, aby smaki się połączyły, ale aby "nie zamordować" cukinii. Następnie dokładam na makron i dokładnie mieszam. Całość uzupełniam kozim serkiem, ponownie bardzo dokładnie mieszam, aby cały makaron był przyjemnie oblepiony, i doprawiam do smaku solą i pieprzem. I gotowe. Smacznego!

czwartek, 10 października 2013

Naleśniki kukurydziane w dwóch odsłonach

Naleśniki to absolutnie cudowne danie, które ratuje nas, kiedy 1) nic się nie chce 2) kiedy nie wiadomo, co ugotować 3) kiedy złapie się pierwsze je jesienne przeziębienie, mimo że nigdy się nie choruje. Tak właśnie było tym razem: gardło boli, w głowie huczy, kolejne kubki herbaty nie rozgrzewają tak, jak powinny, a jeść trzeba. Na szczęście jakiś czas temu widziałam na blogu Pasta with Apple Pie ciekawy przepis na naleśniki kukurydziane, który bardzo mnie zainteresował, jako wielką miłośniczkę mąki kukurydzianej, więc przystąpiłam do dzieła. Przepis jest bardzo prosty i niezawodny. Ciasto jest w konsystencji rzadsze, niż jestem przyzwyczajona, ale dzięki temu można smażyć supercienkie naleśniki w rekordowo krótkim czasie (poniżej jednej minuty).


Naleśniki kukurydziane

1 szklanka mąki kukurydzianej
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka mleka
1 szklanka gazowanej wody mineralnej
2 jajka
2 duże łyżki oleju
szczypta soli

Wszystkie składniki miksujemy razem - ciasto powinno być rzadkie. Przed pierwszym naleśnikiem symbolicznie natłuszczamy patelnię, później nie będzie to już konieczne. Smażymy cienkie placki i gotowe!

Zachęcona tym, jak mi szybko poszło, przygotowałam dwa rodzaje nadzienia:


Nadzienie ze szpinaku, czosnku i koziego sera

pęczek szpinaku
1-2 ząbki czosnku, zmiażdżone
kilka plasterków koziego sera lub dwie łyżki koziego serku do smarowania
sól, pieprz do smaku

Szpinak myjemy dokładnie i obcinamy starannie łodygi. Na patelni rozgrzewamy olej, dorzucamy czosnek i zanim zbrązowieje dodajemy szpinak. Całość smażymy niezbyt długo, ok. 2-3 minut, tak aby szpinak nie był surowy, ale też nie rozgotowany. Doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy kozi ser - dokładnie mieszamy. Szpinak jest już gotowy, aby przełożyć go do naleśników - smacznego!



Naleśniki z musem brzoskwiniowym

4-5 niewielkich brzoskwiń
łyżka cukru
woda

Brzoskwinie umyć, wypestkować i pokroić na kawałki. Wrzucić do metalowego garnuszka, zasypać cukrem i zalać wodą (nie ma być jej za dużo, ale brzoskwinie mają być zakryte). Gotować na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu, aż brzoskwinie znacznie zmiękną. Następnie można je zblendować. I gotowe. Smacznego!

poniedziałek, 7 października 2013

Makaron #1. Kalafior, brokuły, musztarda Dijon i skórka cytrynowa.

Nie wyobrażam sobie życia bez makaronu! Kiedy ktoś pyta mnie, na co mam ochotę lub kiedy wybieram danie w restauracji, makaron jest zawsze moim pierwszym wyborem. Prosty, smaczny i daje milion możliwości. Przyjaciółka powiedziała mi ostatnio, w drodze do zaprzyjaźnionego Sycylijczyka na, a jakże, makaron z pomidorem i bakłażanem, że jeśli nie zje makaronu, to jest głodna przez resztę dnia. Święta prawda! Oczywiście nic nie jest w stanie przebić makaronu z sosem z cudownych, dojrzałych pomidorów w środku lata, którym ewentualnie trzeba jeszcze tylko szczypty soli i listka bazylii. Niestety lato nie trwa u nas wiecznie, dlatego w najbliższym czasie podzielę się  z Wami przepisami na kilka moich ulubionych makaronowych dań. Na pierwszy ogień idzie makaron z kalafiorem, brokułami, musztardą Dijon i skórką cytrynową.



Przepis pochodzi z mojej ulubionej książki kucharskiej The Green's Cookbook, ale przyznam się, że kiedy przystępowałam do niego za pierwszym razem, wcale nie byłam przekonana: kalafior i brokuł nie kojarzyły mi się jakoś wspaniale. Jednakże połączenie tych warzyw za dużą ilością masła, bardzo ostrą musztardą, suszonymi pomidorami, octem balsamicznym i skórką cytrynową to po prostu strzał w dziesiątkę! Smak jest jednocześnie maślany, ale i pikantny, a cytrusowa nuta nadaje temu daniu nieoczekiwaną świeżość. Jest to jedno z moich ulubionych dań. Serdecznie polecam spróbować samemu!



Makaron z kalafiorem, brokułami, musztardą Dijon i skórką cytrynową

porcja makaronu (ok. 200 g) - najlepiej jajecznego
50 g masła
2 łyżki musztardy Dijon
3 niewielkie cebule lub szalotki - drobno posiekane
2 ząbki czosnku - drobno posiekane
2 łyżeczki octu balsamicznego
pół pęczka pietruszki lub garść rukoli - posiekane niezbyt starannie
4 suszone pomidory - pokrojone w paski
200-300 g różyczek z kalafiora i brokułów
skórka otarta z jednej cytryny
sól, pieprz do smaku
opcjonalnie parmezan do podania



W dużym garnku zagotować wodę na makaron.
Na patelni rozpuścić masło, dodać musztardę, cebulę, czosnek, ocet i pietruszkę - w ten sposób powstaje baza sosu.
Kiedy woda na makaron się zagotuje, należy ją posolić (nie wcześniej) i wrzucić do niej różyczki kalafiora i brokułu i gotować ok 1 minuty. Następnie wyłowić je przy pomocy łyżki cedzakowej i dodać do bazy wraz z chlustem gorącej wody i pokrojonymi w paski suszonymi pomidorami. Do wrzącej wody w końcu wrzucamy makaron. Kiedy jest już ugotowany i porządnie odcedzony, dodajemy go do bazy wraz z skórką cytrynową. Wszystko dokładnie mieszamy i gotowe! Można podawać z parmezanem, choć nie jest to konieczne. Smacznego!


poniedziałek, 30 września 2013

Jesienne crumble czyli śliwki i brzoskwinie pod migdałową kruszonką

Dzisiaj pierwszy raz tej jesieni włączyłam w domu ogrzewanie.
Kiedy robi się zimno zawsze nachodzi mnie ochota na coś ciepłego i słodkiego, co dodatkowo nie wymagałoby ode mnie zbyt wiele. W takich momentach owoce zapiekane pod kruszonką, czyli angielskie crumble, są idealne, niczym jesienne słońce. Robi się je z tego co aktualnie jest pod ręką. Dobrze jest wymieszać różne owoce, wtedy smak jest bardziej złożony, ciekawszy. Długo szukałam właściwych proporcji na kruszonkę, zanim zrozumiałam, że najlepsza wychodzi "na oko". Musi być dość słodka, niezbyt wilgotna, nie za sucha, ciężko to opisać, ale zorientować się jest na prawdę łatwo. Tego deseru prawie nie da się zepsuć! W chłodne dni należy go podawać z gęstą, słodką śmietaną. Zapraszam!



Jesienne crumble czyli śliwki i brzoskwinie pod migdałową kruszonką
(ilość składników, zwłaszcza na kruszonkę - bardzo orientacyjna)

2 brzoskwinie
8 śliwek
1 łyżka cukru

1 garść zmielonych migdałów lub orzechów laskowych
50 g mąki
100 g masła
50-80 g cukru

Piekarnik nagrzać do 180 st. C. Owoce wypestkować i pokroić na mniejsze kawałki, włożyć do żaroodpornej miseczki i posypać cukrem. Do miski wsypać zmielone migdały/orzechy, mąkę, masło i cukier i wyrobić palcami na kruszonkę. Piec ok 15-25 minut, aż kruszonka zrumieni się smakowicie. Podawać z gęstą, słodką śmietaną (najlepiej 36%). Smacznego!

środa, 25 września 2013

Małe słoneczka - muffinki pomarańczowe

Wraz z mijającymi latami (tak, tak ktoś ma urodziny we wrześniu) zauważam, jak bardzo jestem uzależniona od słońca. Kiedy świeci wszystko jest proste i jak najbardziej możliwe - kiedy go nie ma, to przygniatało mnie bardzo ciężkie brzemię. Szczególnie trudny jest dla mnie ten moment pod koniec sierpnia, kiedy budzę się rano i ze zdumieniem zauważam, że światło jest już zupełnie inne, jesienne. Dalej jest już tylko gorzej. Ale dzisiaj w Krakowie dało się przeżyć małą euforię słoneczną, więc upiekłam muffinki.



Postanowiłam spróbować jakichś nowych, padło więc na pomarańczowe muffinki wg przepisu Susan Reimer. Smak pomarańczowy lubię dużo bardziej niż same pomarańcze, a w tym przypadku jest to po prostu niebo w gębie! Muffki są radośnie nasycone słoneczną pomarańczą, a przy tym lekkie i puszyste.



Zazwyczaj wolę takie cięższe, maślane i bardzo sceptycznie podchodzę do przepisów, w których jest olej, jednak w tym wypadku jest to rozwiązanie trafione: muffki są lekkie, a oleju nie czuć ani trochę.
Serdecznie polecam te małe słoneczka na walkę z nadciągającą jesienną melancholią, najlepiej w towarzystwie mojej ulubionej herbaty czyli Emperess Gery.

Muffinki pomarańczowe
(15 sztuk)

280 g maki
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
szczypta soli
1 jajko
80 g cukru
skórka otarta z 2 dużych pomarańczy i wyciśnięty z nich sok
60 ml wody
60 ml jogurtu naturalnego
90 ml oleju




Nagrzewamy piekarnik do 200 st., formę do muffinek natłuszczamy lub wykładamy papilotkami. W dużej misce mieszamy ze sobą mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól. W drugiej misce roztrzepujemy jajko widelcem lub trzepaczką balonową. Dodajemy cukier, skórkę pomarańczową i sok z pomarańczy, wodę, jogurt i olej. Kiedy piekarnik jest nagrzany, wlewamy mokre składniki do suchych i mieszamy jedynie do momentu połączenia składników, nie dłużej (nie powinno być jednak żadnych grudek). Miksturę natychmiast przelać do formy i wstawić do piekarnika na ok. 20-25 minut - muffinki powinny być złociste i sprężyste. Smacznego!

P.S. Następnego dnia można je wrzucić do tostera i posmarować masłem -  są świetne!



wtorek, 10 września 2013

Wspólne pieczenie: chleb z rozmarynem i skórką z cytryny

Dawno mnie tu nie było, oj dawno.
Wspomnienia z wakacji zdążyły już zblaknąć razem z opalenizną, lato gdzieś sobie poszło, a ja nadal nie mogę zacząć. Przepisy przygotowane, zdjęcia zrobione, a ja im dłużej nie piszę, tym trudniej jest mi zacząć od nowa. Jednak czego się nie da zrobić samemu, na pewno da się zrobić z kimś. Sięgnęłam więc do mojego ulubionego opasłego tomiszcza Deborah Madison i znalazłam przepis, którego samej nie koniecznie chciałby mi się robić, ale w odpowiednim towarzystwie, to już z chęcią!  Do pieczenia chleba z rozmarynem i skórką cytrynową zaprosiłam moje cudowne blogowe przyjaciółki Annę Marię z Kucharnii i Asię z Book Me a Cookie, a dzięki Annie Marii dołączyła do nas również Asiejka z Ciastka z Marzeń.



W tym zacnym gronie zabrałyśmy się do dzieła! Trochę się obawiałam, bo każda z nas piekła ten chleb po raz pierwszy i w ciemno: co będzie, jak okaże się niedobry? Na szczęście, Anna Maria widziała, jak przeliczyć suche drożdże na świeże, co bardzo nam pomogło (dzięki wielkie raz jeszcze!). Przygotowanie chleba z tego przepisu nie nastręcza zbyt wielu trudności: sprowadza się praktycznie do wymieszania składników i niezbyt długiego zagniatania. Dzięki użyciu świeżych drożdży chleb rośnie w oczach - z podanej ilości wychodzi jeden ogromny chleb lub dwa i tak całkiem spore. Nie jest to chleb w ścisłym tego słowa znaczeniu, a raczej coś między chlebem a staromodną drożdżówką. Najlepiej smakuje jeszcze ciepły.



Od piątku do niedzieli w kuchniach praktycznie na dwóch końcach polski unosił się zapach pieczonego chleba w połączeniu z obłędnym zapachem rozmarynu.  Z wielką dumą chcę powiedzieć, że wszystkie chleby się udały i wszystkie były pyszne - serdeczne dzięki, dziewczyny! Ja piekłam swój chleb w niedzielę wieczorem i kiedy w końcu wyjęłam go z piekarnika i odkroiłam gorącą pierwszą kromkę, nie mogłam się nadziwić temu smakowi! Połączenie miodu i rozmarynu wydaje mi się po prostu nie do opisania! To trzeba spróbować!

Obejrzyjcie koniecznie chleb rozmarynowo-cytrynowy na blogach KucharniaBook Me a Cookie i Ciastko z Marzeń!

Chleb z rozmarynem i skórką cytrynową

(zmodyfikowany przez nas przepis Deborah Madison)


200 ml pełnego mleka
5 łyżek masła, krojonego na drobne kawałki
75 g miodu
3 łyżeczki drobno posiekanego rozmarynu
Skórka starta z jednej dużej cytryny
2 jajka, roztrzepane
¼ szklanki (cup) ciepłej wody
20 g drożdży instant
¾ łyżeczki soli
100 g uprażonych orzeszków piniowych lub pokrojonych orzechów włoskich (użyłam prażonych migdałów)
100 g rodzynek sułtanek
ok. 600 g mąki

Glazura: 1 żółtko lub całe jajko roztrzepane z łyżką wody, mleka lub śmietany oraz łyżeczką cukru

W niewielkim rondelku na średnim ogniu podgrzać mleko z masłem, miodem, rozmarynem i skórką cytrynową, mieszając od czasu do czasu. Przelać do miski i odstawić do ostygnięcia. Następnie wbić jajka.

W międzyczasie rozrobić drożdże z ¼ szklanki ciepłej wody i odstawić na ok. 15 minut. Następnie wlać do mikstury mlecznej, dodając sól, orzechy i rodzynki. Energicznie wmieszać mąkę, dodając ją stopniowo, ciasto powinno odchodzić od brzegów miski. Następnie zagniatać ciasto przez kilka minut, dopóki nie stanie się gładkie. Umieścić ciasto w nasmarowanej masłem misce i odstawić, aż podwoi wielkość (1-1 ½ godz.). W międzyczasie nasmarować formę lub formy masłem. Ponownie zagnieść ciasto, uformować w kulę i umieścić w formie/formach. Pozwolić ciastu wyrastać, aż będzie bardzo miękkie w dotyku i ponownie podwoi swoją objętość (kolejna godzina). Podczas ostatnich 15 minut nagrzać piekarnik do 180 stopni. Ciasto posmarować glazurą i posypać cukrem. Piec ok. 45 minut, studzić na kuchennej kratce. Smacznego!



P.S. Następnego dnia rano ukroiłam sobie na śniadanie ostatnią kromeczkę chleba i zupełnie niespodziewanie odbyłam podróż sentymentalną do mojego dzieciństwa: aromat rozmarynu nie jest tak wyczuwalny w zimnym chlebie, za to smak skórki cytrynowej jest bardzo intensywny i jeszcze ta konsystencja... moja Babcia piekła dokładnie takie ciasto drożdżowe.

sobota, 13 lipca 2013

Pełnia lata na balkonie czyli kukurydziane ciasto z borówkami*

W tym roku, zupełnie niespodziewanie dla samej siebie, zwariowałam na punkcie borówek*. Ja rozumiem stracić głowę dla królewskich lśniących czereśni o kolorze tak głębokim, że prawie czarnym; albo dla upojnie słodkich brzoskwiń i nektarynek, które wyglądem przypominają małe, gorące słoneczka. Ale dla borówek*? Nigdy bym nie pomyślała, ale jednak. Zaczęło się od tego, że zobaczyłam na chodniku przed Kleparzem dziewczynkę sprzedającą borówki. Pewnie jest jeszcze w podstawówce, ma wybielone przez słońce włosy, opaloną skórę i taki uśmiech, że wygląda jak lato samo w sobie. Najpierw, nieśmiało kupiłam jedną małą miarkę borówek*, hojnie odmierzoną blaszanym kubeczkiem, a potem to już poszło w całe litry! Oczywiście, niewielkie leśne owoce najlepiej smakują w najmniej wyszukanej postaci: ze śmietaną i cukrem (u mnie ostatnio zamiast śmietany jest jogurt naturalny z mascarpone z Piątnicy - pycha!).



Czasem jednak, nawet latem należy zdobyć się na coś ambitniejszego. Wtedy idealnie nadaje się niezwykle proste, szybkie, ale przepyszne ciasto kukurydziane, do którego możemy dodać borówki*, maliny lub w zasadzie dowolne owoce.



Przygotowanie tego ciasta zajmuje dosłownie 10 minut i nie wymaga użycia nawet miksera. Za to efekt jest bardzo przyjemny: ciasto jest puszyste, wilgotne i niezbyt słodkie, dzięki czemu smak owoców nie zostaje zagłuszony. Serdecznie zapraszam!

* dla osób spoza Małopolski: oczywiście chodzi o jagody.



Kukurydziane ciasto z borówkami  

(przepis pochodzi z książki Deborah Madison Vegeterian Cooking for Everyone)

150 g mąki
80 g mąki kukurydzianej
80 g cukru
2 płaskie łyżeczki sody
1/2 łyżeczki soli
200 g maślanki
skórka starta z jednej cytryny
2 jaja z od wiejskich kur
50 g stopionego masła
1/4 l borówek

Piekarnik nagrzewamy do 190 st. Natłuszczamy okrągłą foremkę o średnicy ok. 24 cm.

W jednej misce mieszamy wszystkie suche składniki, w drugiej wszystkie mokre. Następnie szybko mieszamy je razem i przelewamy do foremki. Wierzch ciasta posypujemy borówkami i pieczemy ciasto ok 35-45 minut, aż będzie apetyczni brązowe (do ciasta należy zaglądać, bo w zależności od piekarnika, może być gotowe nawet wcześniej). Smacznego!


Przepis bierze udział w akcji:

Jagodowo Nam edycja 5!
<

niedziela, 30 czerwca 2013

Tarta z morelami i płatkami migdałowymi - kruche ciasto inaczej.

Tak dawno mnie tu nie było i mam tak wiele do napisania, że nie wiem od czego zacząć!



Chciałabym napisać, że w końcu nastał czas najcudowniejszych i najprostszych polskich obiadów. W końcu pojawiły się pyszne krajowe młode ziemniaki - wystarczy trochę masła i dużo koperku i nic więcej do szczęścia nie trzeba.
Chciałabym napisać, że odkryłam ostatnio białą herbatę z płatkami róży - jest to po prostu poezja w filiżance! W Berlinie zakochałam się w kremie z makadamii, którego tutaj nie mogę znaleźć.
Chciałabym napisać o letnich zupach z młodych warzyw, o tym jak bardzo smakują mi ostatnio kanapki z ostrą musztardą z Dijon i że w naszym domu orszada niemal wyparła koktajl truskawkowy.
Chciałabym pochwalić się, że mam już własną, wyhodowaną z nasion bazylię i że moja passiflora ma pięć wspaniałych kwiatów - dla niej pogoda jest idealna, jak nigdy!
Ale zanim to wszystko napiszę, zanim zacznę nadrabiać zaległości, coś nowego, coś świeżego. Zapraszam na tartę z morelami i płatkami migdałowymi.



Ten przepis to nowe podejście do tematu kruchego ciasta. Znalazłam go jakiś czas temu u Marty Gessler. Tatra jest pyszna, słodka, waniliowa nuta doskonale podkreśla smak moreli, a cisto jest niebywale kruche i maślane. Sekret tego ciasta tkwi w tym, że przygotowuje się je na ciepło, w piekarniku a nie w lodówce. Pomysł rewolucyjny i niezwykle trafiony, a w dodatku już nie trzeba czekać na ciasto, leżakujące w lodówce. Z drugiej strony smak tej tarty przywodzi na myśl staromodne słodkie owocowe desery. I jest to idealne letnie połączenie!

Tarta z morelami i płatkami migdałowymi

kruche ciasto:

90 g masła pokrojonego w kostkę
3 łyżki wody
1 łyżka cukru
1 łyżka oleju
150 g mąki
szczypta soli

krem:

250 g mleka
4-cm kawałek laski wanilii
3 żółtka
70 g cukru pudru
20 g mąki ziemniaczanej

6 moreli obranych ze skórki
płatki migdałowe do posypania



Piekarnik nagrzać do 200 stopni. W garnku lub żaroodpornej misce umieścić masło, olej, wode, cukier i sól. Umieśić w piekarniku na ok. 15 minut - masło ma lekko zbrązowieć na przegach. Po tym czasie wyjąć miskę, szybko dodać mąkę i energicznie zamieszać drewnianą łyżką. Powstanie w ten sposób kula gorącego ciasta, którą przekładamy do formy na tartę i za pomocą łyżki równomiernie rozgniatamy. Nakłuwamy widelcem i pieczemy 15 minut w temperaturze 200 stopni, a nastepnie odkładamy na bok.
W tym czasei przygotowujemy krem: mleko zagotowujemy z rozcietą laską wanilii. Żółtka ubijamy z cukrem do białości, a następnie delikatnie dodajemy mąkę ziemniaczana. Z gorącego mleka wyławiamy laskę wanilii, wyskrobujemy pozostałe ziarenka, wrzucamy je do mleka, a nastepnie wlewamy je bardzo powoli, cały czas mieszając do masy jajecznej. Masę przekładamy do garnka i zagotowujemy cały czas mieszając, aż zgęstnieje i pojawią się bąbelki.
Na upieczonym spodzie równomiernie rozsarowujemy masę, a na niej układamy obrane i pokrojone w półksiężyce morele, wierzch posypujemy płatkami migdałowymi. Pieczemy kolejne 15 minut również w 200 stopniach. Kroimy dopiero po wystygnięciu (jeśli komuś się uda tego doczekać). Smacznego!

piątek, 31 maja 2013

Prosto z Australii: muffiny z malinami i białą czekoladą od Donny Hay!

     Pewnego zimowego dnia, siedziałam skulona przed komputerem, rozgrzewając się kubkiem herbaty i zupełnie przez przypadek natrafiłam na reportaż o Australii...i zakochałam się już od pierwszych jego słów. Po pierwsze w Australii zawsze świeci słońce a ludzie są mili i otwarci. Większość Australijczyków żyje w dużych miastach, ale są to wielkie miasta przytulnych małych domków. Co jeszcze ważniejsze, nikt się tam nie spieszy: ludzie w Sydney robią sobie przerwę w pracy, aby pójść posurfować. Wszystko jest na luzie. Australia nadal w dużej mierze pozostaje czystą kartą do zapisania, choć może lepiej wcale tego nie robić?

żródło: Google


Jakiś czas później moim ulubionym czytadłem stała się seria australijskiej pisarki Kerry Greenwood o przygodach Phryne Fisher - mocno osadzona w cokolwiek wyidealizowanych realiach Melbourne końca lat dwudziestych XX w. Phryne jest młodą arystokratką, która jednak urodziła się w biedzie, dzięki czemu jest bardzo niezależna. Jej hobby to wpakowywanie się w niebezpieczne sytuacje i oczywiście wychodzenie z nich obronną ręką - jest prywatnym detektywem i zna sztuki walki. W domu czekają na nią dwie adoptowane córki, pies i kot, wierna służba (pani Buttler jest doskonałą kucharką, a opisy jej dań stanowią sporą część książki), a u progu czeka stado atrakcyjnych kochanków. Jest to doskonały przykład inteligentnej rozrywki, co niestety w polskiej literaturze nadal pozostaje oksymoronem.
Jeszcze jakiś czas później zaczęłam czytać o misiach koala, które oczywiście misiami wcale nie są. Jest coś fascynującego w tych torbaczach, które nigdy nie piją, ale za to śpią od 20 do 22 godzin na dobę, trawiąc toksyczny dla wszystkich innych zwierząt eukaliptus. Nawet postanowiłam napisać książkę si-fi o koalach, które lecą w kosmos, jako jedyni przedstawiciele Ziemian, ponieważ, kiedy śpią, czas nie ma na nie wpływu - co z tego wyjdzie, nadal nie wiadomo, ale może kiedyś przeniosę się do Australii, aby lepiej zapoznać się z moimi bohaterami.



O kuchni australijskiej przeczytałam, że niezwykle trudno ją zdefiniować, ponieważ jest ciągle tworzona przez  liczne rzesze imigrantów, którzy od ponad 200 lat szukają tutaj lepszego życia. Jest to istny kocioł smaków - ale jaki smaczny! Chyba najbardziej typowe australijskie produkty to ciasteczka Anzac i pasta Vegemite, której smaku jestem bardzo ciekawa. Od pewnego czasu kuchnia australijska kojarzy się również z Donną Hay, której przepisy dla mnie oddają ducha Australii: są proste i smaczne. O to właśnie chodzi dla mnie w gotowaniu. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że Bee z blogu Magazyn Kuchenny zorganizowała akcję gotowania z Donną. Koniecznie zajrzyjcie na stronę Magazynu Kuchennego, aby zapoznać się z wszystkimi smakowitymi propozycjami. Ponieważ u mnie nadal trwa faza muffinkowa, u znalazłam u Donny przepis na na prawdę rozpustne muffinki z malinami i białą czekoladą. Tym przepisem dołączam się do akcji. Serdecznie zapraszam!

Muffinki z malinami i białą czekoladą
(przepis pochodzi ze strony Donny Hay - klik!)
300 g mąki
2 płaskie łyżeczki sody
150 g cukru
240g gęstej śmietany
2 jajka
skórka otarta z jednej sparzonej cytryny
80 ml oleju roślinnego
225 g mrożonych malin
175 g połamanej na drobne kawałki białej czekolady

(mi z tego przepisu wyszło 17 dużych muffinek, Donnie z kolei tylko 6 - hmm...)



Piekarnik nagrzać do 180 st. Foremkę do muffinek wyłożyć papilotkami/papierem do pieczenia/lub delikatnie wysmarować olejem. W jednej misce wymieszać mąkę sodę, cukier, a w drugiej śmietanę, jajka, olej oraz skórkę z cytryny. Następnie połączyć zawartość obu misek i krótko miksować jedynie do połączenia składników. Delikatnie wmieszać maliny i białą czekoladę. Napełnić przygotowaną foremkę masą. Piec ok. 40 minut lub do suchego patyczka. Smacznego!

Donna Hay - przepisy prosto z Australii

wtorek, 28 maja 2013

Seler - taki brzydki, że aż piękny

Przyznam się od razu, że jestem potwornym obżartuchem: zawsze jestem głodna i zawsze mogłabym coś zjeść. Jednak jeść lubię w towarzystwie: socjalizująca rola posiłku jest dla mnie nie do przecenienia, inaczej mija on niezauważony, jakby do zupełnie nie było. A ostatnio, żeby mieć moje ulubione towarzystwo do obiadu, muszę się porządnie naczekać. Zaczęłam więc myśleć o tym, co mogłabym zjeść w tak zwanym "międzyczasie". Padło na seler, a własciwie na puree z selera.



Tak, wiem, że nie jest to danie wiosenne, ani letnie, ale raczej zimowe, ale przez całą zimę nie udało mi się go zrobić - dopiero pewien chłodny majowy dzień okazał się odpowiedni. Kupiłam dwie bardzo imponujące selerowe bulwy i w dużej mierze dzięki temu, że miałam napisać ten post, spojrzałam na nie inaczej niż zwykle. Po raz pierwszy seler występuje w roli głównej, a nie jako zeschnięty i zmaltretowany element włoszczyzny. Jego bulwiasty, gruzłowaty korzeń przypomina z wyglądu wąsaty pysk lwa morskiego. Jest tak brzydki, że aż piękny. A na dodatek bardzo smaczny. Jego smak jest wyrazisty, lekko słodki, lekko kwaskowaty i nie potrzebuje w zasadzie towarzystwa. Subtelny dodatek masła i śmietany wydobywa smak selera, a świeżo zmielony czarny pieprz znakomicie go podkreśla. Nie trzeba nic więcej. Puree z selera jest sycące, doskonale smakuje na ciepło samo lub jako dodatek do innych dań lub na zimno np., jako pasta do chleba - w tej formie dobrze współgra z kropelką oleju z pestek dyni. serdecznie zapraszam!



Puree z selera

2 średniej wielkości bulwy selera
2 łyżki masła
4 łyżki gęstej śmietany
sól i pieprz do smaku

Seler obieramy, kroimy na mniejsze kawałki i gotujemy do miękkości. Następnie dodajemy masło, śmietanę, solimy, dodajemy świeżo zmielony pieprz (w tym wypadku nie żałujemy obu tych przypraw) i całość miksujemy na gładką masę - gotowe! Smacznego!

czwartek, 23 maja 2013

Mus rabarbarowo-pomarańczowy

Na Kleparzy sezon rabarbarowy w pełni!


Mimo natłoku spraw do załatwienia, musiałam więc znaleźć czas na coś rabarbarowego - to szczęście nie trwa przecież wiecznie. U Deborah Madison znalazłam przepis, który zawiera moje ulubione połączenie smaków czyli rabarbar i pomarańczę, a którego jeszcze nie próbowałam - przepis na rhubarb fool. Na początku byłam dość sceptyczna, bo co jakiś mus może mieć niezwykłego do zaoferowania. Myliłam się jednak bardzo, ponieważ okazało się, że ten mus jest na prawdę spektakularny w smaku: słodko-kwaśny, niemal pikantny, intensywnie pomarańczowy i mocno waniliowy. Doceniły go nawet osoby, które za rabarbarem nie przepadają. Swoją wyjątkowość deser ten zawdzięcza z jednej strony niewielkiej liczbie składników, a z drugiej strony dość wyrafinowanym dodatkom, jakim są skórka pomarańczowa i cały strączek wanilii. Podczas gotowania tego musu w domu pachnie wręcz niebiańsko. Deser podajemy porządnie schłodzony, koniecznie razem bardzo gęstą ubitą śmietaną. Serdecznie zapraszam!



Mus rabarbarowo-pomarańczowy
(przepis podstawowy pochodzi z książki Deborah Madison The Green's Cookbook)

600-700 g rabarbaru
skórka starta z całej pomarańczy + sok wyciśnięty z polowy owocu
150-170 g cukru (lub do smaku - ja wolę mniej słodki)
cały strączek wanilii przekrojony wzdłuż lub 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego

Do podania: ubita śmietana 36% (ja najbardziej lubię tę z Piątnicy)



Rabarbar myjemy, obieramy jeśli trzeba i kroimy na niewielkie kawałki. Umieszczamy w garnku wraz z cukrem, skórką pomarańczową, sokiem z pomarańczy i całym przeciętym wzdłuż strączkiem wanilii (jeśli używamy esencji waniliowej, to na razie jej nie dodajemy). Gotujemy na średnim ogniu, aż do utworzenia się gęstej dość jednolitej i gęstej masy w pięknym bordowym kolorze (15-25 minut). Należy pamiętać o mieszaniu rabarbaru zwłaszcza pod koniec gotowania, żeby się nie przypalił. Po ugotowaniu, wyławiamy z rabarbaru strączek wanilii, łyżeczką wyskrobujemy z niego ziarenka i dodajemy je z powrtem. Jeśli używamy esencji waniliowej, to dodajemy ją w tym momencie. Gotową gorącą masę przelewamy do miski i studzimy: najpierw na parapecie później w lodówce. Zimny mus przekładamy do pucharków i podajemy razem z ubitą śmietaną. Smacznego!

czwartek, 16 maja 2013

Maj. Muffinka na drugie śniadanie

Maj w tym roku praktycznie z dnia na dzień wywrócił moje życie do góry nogami. A zrobił to w najbardziej przewrotny sposób, wprowadzając do mojego życia ład, dyscyplinę i porządek. Budzi mnie słońce, jest pięknie, wstaję wcześnie rano i mam jasny plan, co mam zrobić. mam uporządkowaną pracę, ale wiem też, co zrobię na śniadanie, co na obiad, ba! jem też ostatnio drugie śniadanie. Jeszcze nie do końca odnajduję się w tej sytuacji, jeszcze nie do końca wiem, czy mi się to wszystko podoba, ale staram się utrzymywać pozytywne nastawienie. Prawdziwa majowa rewolucja i nowy porządek!




Targ na Kleparzu jest już u progu wiosennego apogeum, a ja robię jeszcze porządek z zimowymi zapasami, w oczekiwaniu na pojawienie się owocu o dumnej nazwie truskawka krajowa słodka. W związku z tym dzisiaj na drugie śniadanie, które nagle zaczęło by bardzo potrzebne i wyczekiwane, są orzechowe muffinki. 



Są to muffinki dość ciężki, konkretne, mało słodkie, można sie nimi najeść. Dzięki dodatkowi prażonych orzechów ich smak jest intensywny. Z powodzeniem można je upiec wieczorem i jeść rano, na przykład przekrojone i posmarowane masłem. Dają dużo energii do pracy - więc do dzieła!

Muffinki orzechowe

(z podanej porcji wychodzi 12 wielkich muffinów, można zrobić więcej mniejszych)

90 g cukru
100 r masła
3 jaja
250 g mąki
1 płaska łyżeczka sody
szczypta soli
szczypta cynamonu
1/2 szklanki maślanki
40 g orzechów włoskich: uprażonych i posiekanych



Masło ubijamy z cukrem, a następnie dodajemy po jednym jajku. W misce mieszamy mąkę, sodę, szczyptę soli i szczyptę cynamonu i dosypujemy do masy jajecznej na przemian z maślanką. Szybko ubijamy jedynie do połączenia składników. Dodajemy uprażone i posiekane orzechy włoskie i szybko łączymy z masą muffinkową. Blaszkę na muffinki wykładamy papilotkami i napełniamy ciastem. Pieczemy muffinki ok. 20 minut w 180 stopniach. Muffinki te z natury są dość blade, nie należy więc ich przesuszać w nadziei na bardziej rumiany kolor. Smacznego!


wtorek, 7 maja 2013

Tarta z rabarbarem i skórką pomarańczową - w nagrodę

Dzisiaj w Krakowie prawdziwe letnie burze z ciepłym deszczem - aż słychać jak wszystko rośnie. Jest cudownie i chce się żyć.
Dzisiaj udało mi się ruszyć z miejsca, w którym byłam bardzo długo. Dzisiaj jestem zadowolona ze swojej pracy. Im więcej zrobię, tym więcej mi się chce. Prawdziwa wiosna - prawdziwy nowy początek.
Warto w takich chwilach dać sobie małą nagrodę, bo nagroda nigdy nie smakuje tak dobrze, jak wtedy, kiedy ciężko się na nią zapracowało.



Dzisiaj w nagrodę upiekłam sobie tartę z rabarbarem i skórką pomarańczową. To połączenie smaków jest jednym z moich ulubionych, dlatego sądzę, że godnie otwiera długo wyczekiwany w mojej kuchni sezon rabarbarowy. Przepis pochodzi od mojej ulubionej autorki książek kulinarnych Deborah Madison. Serdecznie zapraszam!



Tarta z rabarbarem i skórką pomarańczową

spód tarty:

115 g masła
80 g cukru
szczypta soli
3 jajka w temperaturze pokojowej
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego 
(można zastąpić cukrem z prawdziwą wanilią)
skórka otarta z jednej pomarańczy
115 g mąki

nadzienie:

600-700 g rabarbaru
80 g cukru
1 zmielony goździk
1 łyżka świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy

krem:

1 jajko
1/2 małego opakowania (czyli ok. 100g) gęstej śmietanki 36% (np. z Piątnicy)



Okrągłą foremkę o średnicy 28 cm lekko smarujemy masłem. Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni.
Rabarbar myjemy, jeśli trzeba obieramy i kroimy w niewielką kostkę. Przekładamy do miski, dodajemy sok z pomarańczy i zasypujemy cukrem. Odstawiamy i czekamy, aż puści sok.
W międzyczasie przygotowujemy masę, która będzie stanowić spód tarty. 
Masło, cukier i sól ubijamy na lekką, puszystą masę. Ciągle ubijając, dodajemy po jednym jajku. Następnie dodajemy skórkę pomarańczową, ekstrakt z wanilii oraz mąkę i ubijamy na gładką masę. Tak otrzymane ciasto przelewamy do natłuszczonej foremki, wygładzamy szpatułką, nie zapominając o zrobieniu niewielkiego brzeżku.
Przygotowujemy krem, ubijając jajko wraz z sokiem odlanym spod rabarbaru, a następnie dodajemy kremówkę i ponownie ubijamy.
Równomiernie układamy rabarbar na masie, stanowiącej spód tarty i zalewamy go miksturą śmietanowo-jajeczną.
Foremkę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i pieczemy około 30-40 minut, aż wierzch będzie ścięty i lekko brązowy. Smacznego!