Zmiana czasu na zimowy to dla mnie jeden z najgorszych momentów w roku.
Szarość, ponurość i zniechęcenie wciskają się, każdą pozostawioną szczeliną.
Nie pociesza mnie śnieg (zresztą w mieście i tak go nie ma), Boże Narodzenie,
ani sporty zimowe (mam nadzieję, że i tą zimę uda mi się przejeździć na
rowerze). Z każdym rokiem nabieram pewności, że nic nie uszczęśliwia mnie
bardziej jak kilka godzin światła słonecznego więcej. Kiedyś na duchu podnosiły
mnie informacje o tym, że planuje się odejście od zmieniania czasu, jednak już
pobieżne przestudiowanie tematu, uświadomiło mi, że na nieszczęście czasem
„naturalnym” jest czas zimowy – więc nie ma, na co liczyć. Jak zatem przetrwać?
Ja staram się postępować według starannie opracowanego planu małych kroków - zimą
nie oczekuję po sobie zbyt wiele – czyli:
- wstawać wcześnie rano, aby załapać się na tyle godzin światła słonecznego
(na słońce samo w sobie nie zawsze można liczyć), ile się tylko da
- łapać, doceniać i być wdzięcznym za każdy promyk słońca, który był na
tyle dzielny, że chciało mu się przebić przez ciężkie deszczowo-śniegowe chmury,
aby dostarczyć nam witaminę D
- wypić tyle absolutnie cudownego soku winogronowego mojego Taty, ile jest
możliwe
- jeść miło rozgrzewające jedzenie – ryż na słodko, kremowa owsianka,
domowy budyń czy pieczone jabłka zawsze poprawiają samopoczucie
- pić dużo herbaty malinowej z miodem i napojów z imbirem
- znaleźć sobie alternatywny świat w jakiejś epickiej i koniecznie
wielotomowej powieści fantasy (Belgariada
lub Malloreon będą świetne, a cykl o
przygodach Vlada Taltosa jeszcze lepszy) i przenieść się tam na zimę
- a kiedy wszystko inne zawiedzie, powtarzać sobie, że wystarczy przecież dotrwać
jedynie do końca stycznia. Co prawda, nadal jest wtedy zimno, ponuro i
paskudnie, ale dzień staje się już wyraźnie dłuższy i nadzieja w człowieku
odżywa.
Jedną z takich małych rzeczy, które nie wymagają zachodu (wystarczy
odrobina cierpliwości), a zmieniają nadspodziewanie wiele, jest własnoręcznie przygotowany
cukier z prawdziwą wanilią.
Kto, go choć raz spróbował, wie, że nie ma już
powrotu do sklepowego cukru wanilinowego. Bo cukier z prawdziwą wanilią zmienia
po prostu wszystko. Zmiana dotyczy JAKOŚCI. Domowy cukier waniliowy jest
zdecydowanie bardziej aromatyczny, niż jakikolwiek najlepszy gotowy produkt,
który możemy kupić. Nawet jego niewielka ilość dodana do ciasta, muffinek, ryżu
na słodko, budyniu czy choćby kawy (w moim przypadku jest to zbożowy Anatol) zmienia
i podkręca zwyczajny smak, wnosząc egzotyczną nutę. Dodatkowo, widok malutkich
czarnych ziarenek jest bardzo przyjemny i apetyczny. Jak zatem przygotować ten
kropkowany cud w słoiku?
Cukier waniliowy
Ok. 450 g cukru
1 laska wanilii
Najlepiej jeśli cukier, którego używamy jest drobny, albo krótko
potraktowany w rozdrabniaczu blendera, ale zwyczajny biały cukier również jest
w porządku. Laskę wanilii przecinamy wzdłuż ostrym nożem i bardzo dokładnie końcówką
noża wyskrobujemy maleńkie czarne ziarenka, które dodajemy do cukru. Następnie
kroimy również pozostałości waniliowego strączka i również dodajemy do cukru.
Tak przygotowaną mieszankę szczelnie zamykamy w słoiku na okres 4-6 tygodni (w
zależności od pożądanego przez nas aromatu), należy pamiętać, aby od czasu do
czasu potrząsnąć słoikiem, ponieważ cukier lubi się zbrylać. Gotowy cukier
używać do woli w celu przepędzenia zimowych smutków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za odwiedzenie mojego blogu. Pozdrawiam serdecznie!